Forum PIERWSZE POLSKIE FORUM O JENNIFER MORRISON Strona Główna

Carpe Diem (Rozdział 1-5) NZ

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum PIERWSZE POLSKIE FORUM O JENNIFER MORRISON Strona Główna -> FanFiktion
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tenebrae
JE


Dołączył: 21 Lip 2008
Posty: 188
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Wto 19:07, 22 Lip 2008    Temat postu: Carpe Diem (Rozdział 1-5) NZ

ROZDZIAŁ 1

Wrócił... on wrócił...Cameron nie mogła uciec od tych słów, chciałaby, żeby nie miały dla niej żadnego znaczenia, a tymczasem one wracały, ciągle i nieustannie od prawie jedenastu godzin, od chwili, w której zobaczyła go wchodzącego do szpitala.
Minęło dokładnie półtora miesiąca od tych strasznych wydarzeń. Śmierć Amber, tragedia Wilsona i wreszcie to, co spotkało House'a... najpierw to,co zrobił dla Wilsona, oraz jakże tragiczne tego skutki, a potem to, co Wilson zrobił House'owi.
Dzisiaj, po miesiącu nieobecności House wreszcie pojawił się w szpitalu. Wcześniej nikt nie wiedział co się z nim dzieje, ponieważ kiedy tylko wyszedł ze szpitala, a właściwie z niego uciekł, jak tylko był w stanie utrzymać się w pozycji pionowej za pomocą dwóch kul, nie dawał o sobie znaku życia.
Foreman poinformował ją, że House stara się zachować pozory, iż tak naprawdę nic takiego się nie stało... Nadal zimny, opanowany i cyniczny... jednak każdy, kto był świadkiem tamtych wydarzeń, wiedział, że to tylko taka gra i, że rzeczywistość jest daleka od normalności.
Cameron w nocnej ciszy analizowała wydarzenia mające miejsce zaledwie półtora miesiąca temu. Nie znała Amber, ale znała Wilsona na tyle dobrze, by jego tragedię odebrać osobiście, nie to jednak nie dawało jej spokoju.
Stan zdrowia House'a wiele dni stał pod znakiem zapytania z racji wcześniejszego nadwyrężenia i tak już wycieńczonego organizmu. Wielokrotnie zaglądała do tej szczególnej dla niej szpitalnej sali, gdy nikt jej nie widział stała w progu i w ciszy przyglądała się nieprzytomnemu lub na zmianę śpiącemu mężczyźnie, a to, co widziała rozdzierało jej serce. W drugim tygodniu, kiedy House wreszcie na dobre odzyskał przytomność cicho weszła do jego sali myśląc, że mężczyzna śpi. Myliła się. Kiedy tylko usłyszał odgłos przesuwania drzwi szybko odwrócił głowę w jej stronę, jakby na coś czekał, kiedy jednak ją spostrzegł w jego wzroku pojawiała się ta przeraźliwa pustka i oddalenie. Przywitała się, ale jej nie odpowiedział, nigdy nie odpowiadał, ani jej, ani nikomu innemu, choć wszyscy starali się mu w jakiś sposób dodać otuchy.
Ona wiedziała na kogo czekał House i niekiedy miała ochotę potrząsnąć Wilsonem, by ten wreszcie zrozumiał do czego może doprowadzić jego zachowanie. Rozumiała jak nikt jego rozpacz po stracie ukochanej kobiety, ale nie mogła i nie chciała zrozumieć, jak mógł tak krzywdzić osobę, która na świecie miała tylko jego. Jak mógł odtrącać swojego przyjaciela, który był gotów się poświęcić, by uratować Amber, który omal dwukrotnie tego poświęcenia nie przepłacił życiem. Chociaż bardzo się starała, nie mogła zrozumieć motywów którymi kierował się onkolog, być może potrzebował czasu by się z tym wszystkim uporać, być może właśnie zbiera się na odwagę by porozmawiać z Housem. Oby tylko nie zwlekał z tym zbyt długo, ponieważ niedługo będzie musiał opłakiwać także i swojego przyjaciela i tym razem, winą za to, będzie mógł obarczyć tylko siebie.
Teraz siedziała cicho w fotelu, w sali konferencyjnej przylegającej do gabinetu House'a. Uśmiechnęła się na wspomnienie tych wszystkich jakże zażartych dyskusji na temat kolejnych pacjentów i ich rzadkich przypadłości. Uwielbiała ten dreszczyk emocji, który towarzyszył jej podczas tej pracy... ale jeszcze bardziej tęskniła za tym prądem przebiegającym przez całe jej ciało, gdy stała obok House'a, a zwłaszcza gdy ten przeszywał ją swoim wzrokiem... kiedy się na nią patrzył czuła się obnażona... tak jakby mógł w niej czytać, jak w otwartej książce.
Nie przychodziła jednak tutaj po to, by wspominać, albo wypominać sobie głupotę bezmyślnie podjętej decyzji o rezygnacji z pracy jej życia. Przychodziła tutaj od jakichś trzech miesięcy, nawet w ostatnim czasie mimo, że wiedziała, że choćby nie wiadomo jak długo czekała i tak się nic nie wydarzy. Nie wtedy, gdy nie było go w szpitalu.
Mimo, że pracowała z Hausem trzy lata, nigdy wcześniej tego nie zauważyła. Dopiero po odejściu zaobserwowała coś, o czym nikt więcej nie miał pojęcia.
Wzięła głęboki oddech i na chwilę zesztywniała, słysząc jak do pokoju obok otwierają się drzwi. House położył swoją kulę na biurku i utykając podszedł do okna, przez chwilę wpatrywał się w panujący na zewnątrz mrok, by następnie usiąść przed swoim pianinem.
To zabawne, że nikt wcześniej tego nie odkrył, a przecież tak było zawsze, gdy trafiał się mu kolejny trudny do zdiagnozowania pacjent. To tutaj, grając na pianinie spędzał czasami całe godziny.
Cameron uwielbiała obserwować ten swoisty rytuał i uwielbiała słuchać tych pięknych dźwięków cicho wdzierających się w spokój panujący o tej porze w szpitalu.
Odnalazła małą, ale za to piękną i niezwykła rysę na skorupie tego człowieka. Dopiero niedawno odkryła, że ta osobowość, którą reprezentował ten mężczyzna, była jedynie skorupą, skorupą skrzętnie skrywającą jego prawdziwe JA.
House przez długie chwile siedział wpatrując się w instrument, ułożył swoje smukłe palce na klawiszach, ale spod nich nie wypłynął ani jeden dźwięk. Drgnęła gdy usłyszała głośny trzask zamykanej klapy od pianina. Mężczyzna oparł się łokciami o instrument i ukrył twarz w dłoniach.
Allison obserwującej tę scenę, mimowolnie coś ścisnęło serce, musiała się siła powstrzymać, by się nie ujawnić i nie podejść do House'a i go przytulić... Nie, to nie miało najmniejszego sensu, nie kiedy ma się do czynienia z tak zamkniętym i niedostępnym mężczyzną. Zdaje się, że tylko Wilsonowi udało się pokonać przynajmniej częściowo jego bariery... Na myśl o onkologu Cameron otrząsnęła się z zamyślenia i spojrzała na zegarek, po czym cicho wstała i wymknęła się niepostrzeżenie z pomieszczenia.

Dzisiaj była jej kolej, by udzielić moralnego wsparcia przyjacielowi. Ona, Cuddy, Chase i Foreman na zmianę odwiedzali Wilsona od dnia pogrzebu Amber, starali się mu pomóc w powrocie do zwykłej, szarej codzienności.
Dojazd do mieszkania Wilsona zajął jej niecałe pół godziny, po drodze wstąpiła jeszcze do sklepu, by zrobić jakieś zakupy. Mężczyźnie na pewno dobrze zrobi ciepły, domowy posiłek, bo Chase jak to on, kupował zazwyczaj chińszczyznę, Foreman stawiał na pizzę, a Cuddy wierzyła w cudotwórcze działanie ciast, lodów i wszelkiego rodzaju deserów, ktoś musiał się w końcu wykazać rozsądkiem i padło na nią.
Weszła do mieszkania bez pukania, przystanęła w progu i z wrażenia upuściła torby na podłogę widząc jak Wilson w krótkich spodenkach i w szarym t-shircie zbiera do wielkiego, niebieskiego worka wszystkie śmieci, które przez ostatnie półtora miesiąca zdawał się kolekcjonować.
- Razem będzie szybciej – powiedziała i zdejmując buty, podwinęła rękawy bluzki i przyłączyła się do mężczyzny.
Sprzątanie zajęło im dobre ponad dwie godziny, podczas których nie zamienili ze sobą wielu słów. Ich konwersacja ograniczyła się do pytań Cameron odnośnie ułożenia danych rzeczy w odpowiednim i przeznaczonym dla nich miejscu, oraz zdawkowych i jakże zwięzłych odpowiedzi Wilsona.
Kiedy skończyli Cameron wzięła szybki prysznic i zmieniła bluzkę, na tę którą zawsze miała przy sobie tak na wszelki przypadek. Kiedy Wilson poszedł w jej ślady, ona zajęła się przygotowaniem późnej kolacji. Po godzinie wytężonych przygotowań, jedzenie było gotowe.
- Mmm... ładnie pachnie – odezwał się Wilson.
- To kurczak w cieście z sezamem, według przepisu mojej mamy.
- Smakuje tak samo dobrze jak pachnie, będzie jeszcze z ciebie dobra pani domu.
- Najpierw trzeba mieć ten dom, oraz kogoś, kto ten dom będzie tworzył.
- Wydawało mi się, że Chase był tym otwarcie zainteresowany - mężczyzna obdarzył ją badawczym wzrokiem.
- Tak, ale no cóż, na zainteresowaniach się skończyło – Cameron uśmiechnęła się smutno. - Chyba oboje chcieliśmy wierzyć, że nam się uda i że możemy stworzyć prawdziwy związek, ale nie to nam widocznie pisane.
Wilson skinął głową.
- Co tam w pracy? - zapytał po chwili ciszy.
Cameron zamarła. Kiedy tu przyszła miała jasny i przejrzysty plan rozmowy, ale teraz wszystko wydawało się o wiele bardziej skomplikowane.
- House wrócił.
Mężczyzna spojrzał na nią najpierw z zainteresowaniem, ale w następnej chwili jego wzrok się wyostrzył. Nic jednak nie odpowiedział i wrócił tylko do dalszego spożywania posiłku.
- James co wy robicie?
- Chyba chciałaś zapytać, co też takiego on zrobił? - spytał ostro.
- Nie - odpowiedziała pewnie. - Sam siebie oszukujesz wmawiając sobie, że poradzisz sobie z tym wszystkim bez niego.
- Mam przecież was.
- Tak – Cameron wstała. - Ale do cholery my nie jesteśmy Housem, możemy się starać, przychodzić tutaj co wieczór, ale to nigdy nie będzie to samo. Nie możecie dłużej przed sobą uciekać.
- Ty nic nie rozumiesz, gdyby nie on, nie musiałbym przez to wszystko przechodzić. On tylko bierze i bierze i nic nie daje w zamian. Na tym właśnie powinna opierać się przyjaźń? On zabrał mi moją miłość, a nasza przyjaźń nigdy nie istniała.
- Jeżeli ty w to wierzysz, to jesteś kretynem. - kobieta cała trzęsła się ze złości. W pospiechu pozbierała swojej rzeczy i skierowała się ku drzwiom, już miała je za sobą zamknąć, gdy na chwilę przystanęła i powiedziała: - Niedługo stracisz i jego, bezpowrotnie, bo on nie będzie czekał bez końca, jak piesek na swojego pana. Być może wtedy dopiero zrozumiesz, jaką szansę zaprzepaściłeś, ale wtedy nie będziesz miał już nikogo do obarczania go winą, sam będziesz musiał ją udźwignąć. Jeżeli tylko tego chcesz, to twój wybór... droga wolna. Dobranoc.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem.

***
PRZEPIS NA KURCZAKA W SEZAMIE:
Składniki (na 6 porcji ):
5 łyżek mąki tortowej
5 łyżek mąki ziemniaczanej
5 łyżek oleju
1 łyżeczka proszku do pieczenia
5 łyżek sezamu
przyprawa do kurczaka 2 łyżeczki, pierś z kurczaka
PRZYGOTOWANIE:
1.mieszamy wszystko oprócz piersi mikserem i dodajemy tyle wody, żeby ciasto było gęste
2. rozgrzewamy olej , obtaczamy pierś w cieście i wrzucamy na głęboki olej
3. smażymy chwilę, aż się zarumieni, wyciągamy kurczaka i odsączamy na papierowym ręczniku
4. podajemy z ryżem lub kaszą kus kus i sałatką np. grecką.
SMACZNEGO!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Tenebrae dnia Wto 21:09, 29 Lip 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tenebrae
JE


Dołączył: 21 Lip 2008
Posty: 188
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Wto 22:19, 22 Lip 2008    Temat postu:

Jedziemy dalej z tym koksem...
Na wstępie dodam, że rozdział jest ten konieczny, mimo, że nie posuwa zbytnio akcji...
Wprowadzony zostaje tutaj nowy bohater, a nawet i kilku, które odegrają dużą rolę w całej tej historii ;D
Nie przynudzam i zapraszam do czytania.

ROZDZIAŁ 2

Angel założyła nogi na swoje biurko i wygodniej rozsiadła się w fotelu. Westchnęła cicho i pogładziła się po dość wyraźnie zarysowanym brzuszku. To była już jej szósta ciąża, choć nie było po niej tego widać, bo jej figura była niemal idealna i nikt by nie powiedział, że jest mamą dość pokaźnej, wesołej gromadki.
Rozejrzała się po swoim gabinecie. Był on bardzo przestronny i jasny, dominowały w nim szkło, ciemne drewno i biel. Nie każdy by się zgodził, na pomysł połączenia ciemnego drewna i szkła, ale tutaj prezentowało się ono doskonale.
Prawie całą lewą ścianę zajmował wielki regał, robiony na zamówienie. Właściwie regał to niezbyt trafne określenie, ale w porównaniu z innymi, wydawało się najbardziej stosowne. W rzeczywistości, było to sześć drewnianych ścianek przytwierdzonych do podłogi oraz ściany, kończących się jakiś metr od sufitu. W każdej z tych ścianek pełno było równomiernie oddalonych od siebie nacięć, co umożliwiało wsunięcie na dowolnej wysokości i odległości od siebie, szklanych półek, które zawalone były setkami, a może i już tysiącami książek. Tutaj trzymała przede wszystkim książki przydatne jej w pracy, choć kilka półek przeznaczonych było na te, bez których nie umiała się obejść i po które lubiła często sięgać.
Dalej znajdowały się dwa białe, skórzane fotele, przykryte białymi narzutami, a na każdym z nich leżały dwie małe, brązowe poduszki. Między fotelami stał szklany stolik, na którym zazwyczaj stawiała gorącą czekoladę i wciskając się głębiej w wygodny fotel oddawała się lekturze.
Obok stało niewielkie biurko, przy którym zazwyczaj siedział któryś z jej pracowników. Nad nim wisiało kilka szklanych półeczek, teraz zastawionych różnego rodzaju pamiątkami przywiezionymi z różnych miejsc świata, i tak można tam było znaleźć na przykład różę pustyni, przywiezioną ostatnio przez Paula z Algierii, misternie zdobioną szkatułkę, nabytą przez Kirke w Indiach, swoje miejsce znalazła tutaj też piłka bejsbolowa, podpisana przez zwycięską drużynę Indianapolis Colts, przywiezioną z ostatnich rozgrywek Super Bowlu w Miami, przez Josha. Były tu też dwie grzechotki i ręcznie wykonane bongosy, co stanowiło pamiątkę ich wspólnej wizyty w afryce, gdzie przez miesiąc starali się pomóc mieszkańcom najbiedniejszych wiosek. Koło biurka stała niewysoka, drewniana szafka z drzwiczkami zamykanymi na klucz, gdzie trzymali różne dokumenty i papiery. Na biurku stał otwarty teraz laptop, a na szafce stała podłączona do niego drukarka.
Naprzeciw regału z książkami, stało ogromne, morskie akwarium. Dalej były duże przeszklone drzwi prowadzące do sali konferencyjnej. W rogu, przy ścianie, było jej królestwo. Naprzeciwko jej wielkiego biurka stała duża, wygodna kanapa pasująca do foteli stojących pod ścianą, tak jak one przykryta była białą narzutą, a na niej ułożonych było kilka brązowych poduszek. Obok niej trochę po skosie stał jeszcze jeden fotel, a między nimi wciśnięty został trójkątny stolik, na którym zawsze stała salaterka pełna jej ulubionych, musujących cukierków.
Na największym blacie jej biurka, od ściany ustawiony miała komputer, teraz znajdowały się na nim jeszcze porozkładane papiery, kilka teczek i segregatorów. Na blacie na wprost którego stała kanapa, stał jej laptop, z boku ustawiła mini- wieżę. Na najwyższym, ale za to najkrótszym i najmniejszym blacie stojącym trochę po skosie, stała misa z zielonymi grejpfrutami, których nigdy nie miała dość. Za biurkiem stała wysoka, zamykana szafa z przeszklonymi drzwiami w której znajdowała się najważniejsza dokumentacja. Obok stały dwie mniejsze szafki, także zawierające cenne papiery. Na jednej z tych szafek stało drzewko cytrynowe, którego liście roznosiły po gabinecie delikatny, cytrynowy zapach. Nad blatem, przylegającym do ściany, wisiało, tak jak po przeciwnej stronie, kilka szklanych półek, tyle, że ich zawartość była dla niej ważniejsza niż cokolwiek innego znajdującego się w tym pomieszczeniu. Na najwyższej z półek ustawione były liczne drobiazgi, wykonane własnoręcznie przez jej dzieci. Był tutaj zestaw zwierzątek wiejskich wykonanych z masy solnej przez Lilly, gliniany kubek wykonany przez Daniela, kilka laurek od Deana, słonik który ma przynosić jej szczęście w nowym miejscu, zrobiony z plasteliny przez Mikaela, ta czwórka prześcigała się wzajemnie w robieniu coraz to nowszych ozdób do jej gabinetu. Nathaniel zrobił tylko jedną rzecz, ale ona ustawiona była niżej, był to niewielki portret Danny'ego, jej męża i ojca jej dzieci. Obok ustawionych było mnóstwo ich rodzinnych zdjęć. Kilka z nich przedstawiało ich wspólne wakacje, kilka było pamiątką ważniejszych uroczystości takich, jak pierwszy mecz Mikaela, zawody gimnastyczne, na których Lilly zdobyła drugie miejsce, pierwszy wyścig w którym brał udział Thomas, czy też zdjęcie Nathaniela grającego po raz pierwszy na fortepianie przed większą publicznością. Jej ulubioną fotografią była ta, na której Danny czyta dzieciom książkę, przy blasku rozpalonego ognia w kominku, żadne z nich nie wiedziało, że zrobiła im wtedy to zdjęcie. Na najniższej półce ustawione były pamiątki i zdjęcia związane z jej przeszłością, oraz pracą... Było tutaj zdjęcie przedstawiające ją, jako małą dziewczynkę z długimi warkoczami, a obok trzymając ją za rękę stał jej jedyny przyjaciel z dzieciństwa. Obok stała fotografia jej grupy ze studiów, było tutaj też zdjęcie z pierwszej pracy, w której po wielu latach, spotkała swojego towarzysza zabaw. Okazało się bowiem, że oboje zdecydowali się na takie same studia, potem ich ścieżka zawodowa przez kilka lat wiodła w tym samym kierunku i oboje mogli się cieszyć swoją przyjaźnią i wspierać się wzajemnie podczas tych dość trudnych lat ich wspólnej pracy i nauki. Dlatego też został on potem drużbą na ślubie jej i Danny'ego, oraz ojcem chrzestnym Nathaniela. Niestety ich ścieżki ponownie się rozdzieliły, co było głównie jej winą, ale już nie mogła cofnąć czasu, chociaż w tej chwili tylko o tym marzyła. Teraz, po wielu latach postanowiła odzyskać straconą przyjaźń, ponieważ tylko to jej zostało, musiała odzyskać zaufanie człowieka, który po Dannym i dzieciach był najbliższy jej sercu, dlatego też z ulgą przyjęła ofertę swojego szefa, by wraz ze swoim zespołem przeniosła się do Pennington, gdzie potrzebowano dobrych specjalistów. Pennington było wymarzonym miejscem dla jej rodziny, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, a co najważniejsze leżało niedaleko Princeton. Nowy York nigdy nie był domem dla jej rodziny, od zawsze wiedzieli, że kiedyś opuszczą to miasto w poszukiwaniu czegoś bardziej spokojnego, dlatego też dzieci bez żadnego sprzeciwu zgodziły się na przeprowadzkę. Zwłaszcza Nathaniel nie mógł się jej doczekać, bo oznaczała, że będzie on bliżej swojego ojca chrzestnego i ich spotkanie wydawało się coraz bardziej realne.
Angel zdjęła nogi z biurka i wyprostowała się w fotelu, wzięła do ręki folder z agencji nieruchomości. Już najwyższy czas znaleźć jakiś dom, bo mieszkanie w hotelu męczyło zarówno ją, jak i dzieci. Do tej pory nie mogli na nic się zdecydować, może tym razem dopisze im szczęście. Wybór wcale nie był taki prosty, zwłaszcza, że mieli dość duże wymagania. Siódemka dzieci plus kolejne w drodze, trzy psy, dwa koty, niezliczona ilość gryzoni, złotych i niezłotych rybek, oraz innych domowych pupilków, wymagało odpowiedniej przestrzeni.
Od zawsze marzyła o wielkiej rodzinie, w przeciwieństwie do Danny'ego, który nigdy nie myślał o posiadaniu choćby jednego dziecka, a o ósemce nie wspominając. Kiedy na świat przyszedł Nathaniel, Danny kompletnie oszalał na jego punkcie, a potem już nawet nie myśleli o antykoncepcji.
Ich prace były bardzo zajmujące, wymagały od nich wielkiego poświęcenia, tutaj nie było miejsca na wątpliwości i półśrodki, co wiązało się z ogromną presją i odpowiedzialnością. Dom był ich przystanią, a dzieci najwspanialszym darem i co najdziwniejsze, zawsze udawało im się pogodzić życie rodzinne z karierą zawodową, choć to nie było łatwe i wymagało od nich wielkiego wysiłku. Dzieci były wspaniałe, i co jest rzeczą oczywistą, były nieposkromionym wulkanem energii, ale za nic w świecie nie zamieniliby ich na żadne inne.
Thomas był najstarszy, miał prawie siedemnaście lat, jednak nie był ich rodzonym synem. Adoptowali go i jego brata Deana. Pamiętała doskonale dzień, w którym Danny przyprowadził do domu tę dwójkę... Thomas przerażony i drżący, tulił do siebie swojego pięciotygodniowego brata. Jej mąż, mimo swojej gruboskórności, zawsze był czuły na tragedie, które dotykały dzieci, a na tę, która spotkała tych chłopców nie mógł patrzeć obojętnie. Wiele miesięcy zajęło im dotarcie do Thomasa, który całą odpowiedzialność za opiekę nad bratem, brał na siebie i nie pozwalał go nikomu tknąć. Do dzisiejszego dnia często musiała wstawać w nocy, by wybudzić z koszmaru swojego najstarszego syna, który od lat próbował pozbyć się z głowy obrazu martwych ciał swoich rodziców i dwóch sióstr. Thomas ukończył właśnie naukę w szkole średniej, a teraz przygotowywał się do egzaminów do szkoły policyjnej, chcąc iść w ślady swego przybranego ojca.
Następny w kolejności jest Nathaniel, którego osobowości nie da się zamknąć w jakichś określonych ramach. Jest to chłopiec, którego od pierwszej chwili można pokochać, albo znienawidzić, nie ma nic po środku, bo jego złożony charakter można było albo zaakceptować, albo nie i właściwie bardziej przypomina ją niż Danny'ego. Pasją Nathaniela jest muzyka, co przedkłada się na sposób postrzegania przez niego świata. Raz jest chodzącym wulkanem energii, a niekiedy przez cały dzień potrafi siedzieć w jednym miejscu i nie zamienić z nikim ani słowa, a do tego zawsze wydawał się szczęśliwy.
Lilly jest ich księżniczką i oczkiem w głowie swoich braci, którzy dla niej zerwaliby przysłowiową gwiazdkę z nieba. Jej największą pasją jest gimnastyka i nowoczesny balet, którym najchętniej poświęcałaby cały swój wolny czas. Jest bardzo dociekliwą i ciekawską dziewczynką, co zawsze przysparzało jej wielu kłopotów, a jej cięty język wcale jej przy tym nie pomagał.
Daniel jest niebywale żywiołowym dziesięciolatkiem, który nawet pięciu minut nie umie spokojnie wysiedzieć w jednym miejscu. W swojej pogoni za nowymi przygodami, najchętniej pominąłby tak przyziemne sprawy jak spanie czy jedzenie, o myciu się nie wspominając. Jest inicjatorem większości szalonych pomysłów, w które bez problemu wciąga pozostałe, nawet starsze rodzeństwo. Razem z Lilly potrafią zrobić tyle zamieszania, ile jest w stanie zrobić pozostała piątka razem wzięta.
Mikael to typowy marzyciel, zupełnie zatopiony w świecie książek. Jest chyba najspokojniejszy ze wszystkich dzieci. Mimo swoich zaledwie siedmiu lat, potrafi skutecznie i pokojowo zgasić najbardziej szalone i niebezpieczne pomysły Daniela. Mikael to dobry duszek ich domu, który zawsze i wszystkim służy pomocną dłonią.
Dean to chyba najbardziej ciekawskie i dociekliwe dziecko z jakim kiedykolwiek można by mieć do czynienia, a gdy do tego dodać jego niebywałą upartość w dążeniu do celu, to trzeba wykazać się sporą przebiegłością, by uniknąć potoku setek pytań. Swoją bystrością umysłu już nieraz wprawił w zakłopotanie nawet dorosłych. Nigdy nie ukrywali przed Deanem, że on i Thomas zostali adoptowani. Chłopiec wie, że miał kiedyś inną rodzinę i wie, że spotkało ich coś strasznego. Co roku w rocznicę śmierci rodziców, oraz sióstr chłopców, całą rodziną wybierają się na cmentarz, na którym zostali pochowani, by w ten sposób uczcić ich pamięć. Dean jednak, jak sam mówi nie pamięta swojej poprzedniej rodziny i nie może nic poradzić, że to nie oni są dla niego najważniejsi i to nie oni stanowią dla niego jedyną rodzinę, którą kocha i do swoich biologicznych rodziców czuje tylko wdzięczność, że wydali go na świat i dali mu najwspanialszego brata na świecie.
Willy ma niecałe dwa latka i jest ich rodzinną maskotką ,uwielbianą i kochaną przez wszystkich. Ciężko jest cokolwiek powiedzieć na temat jego charakteru, ponieważ teraz największym jego wyzwaniem jest to, by jak najwięcej rzeczy ściągnąć na podłogę. Sądząc jednak po tym, że jego największym idolem jest Daniel, to wyrosnąć może z niego kolejny nieposkromiony urwis.
Ta różnorodność charakterów sprawia, że ich dom zawsze tętni życiem.
Angel jest wdzięczna losowi, że dał jej tak wspaniałe dzieci. Nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez nich, zwłaszcza po tym, jak niespodziewana i tragiczna śmierć zabrała im Danny'ego. To był naprawdę potężny cios dla jej rodziny i wydawało się, że nigdy nie będą w stanie się z tego otrząsnąć. Minęło zaledwie trzy miesiące od pogrzebu, a oni małymi kroczkami zmierzali ku normalności. Wiedzieli, że muszą żyć dalej i żyli. Bywały oczywiście gorsze i lepsze dni, w te pierwsze w ich domu panowała nienaturalna cisza, bądź wybuchały nagłe i niekontrolowane sprzeczki, natychmiast zamieniające się w kolejne potoki łez, po takim dniu wszyscy zbierali się w salonie ze swoimi poduszkami i kołdrami i razem układali się do snu. Na szczęście radzili sobie z dnia na dzień coraz lepiej i ich dom coraz częściej przypominał ten, do którego byli od lat przyzwyczajeni.
Do Pennington przeprowadzili się niecałe dwa miesiące temu i od tego czasu mieszkają w hotelu zajmując dwa apartamenty. Mogli sobie na to spokojnie pozwolić, ponieważ pieniądze nigdy nie stanowiły problemu w ich rodzinie. Danny odziedziczył po swoim ojcu trzy świetnie prosperujące i niebywale dochodowe firmy, oraz dwa mniejsze interesy i już nawet z jednej z nich, bez problemu utrzymaliby swoją dużą rodzinę. Danny jednak, tak samo jak i ona ,czuł potrzebę niesienia pomocy innym, dlatego też firmy pozostawały pod opieką brata Danny'ego, który prowadząc wielkie, rodzinne interesy, czuł się jak ryba w wodzie i świetnie sobie z tym radził, zwłaszcza jeżeli brało się pod uwagę, że sam także był właścicielem trzech kolejnych firm, z których dwie miał zamiar przepisać swoim bratankom i bratanicy, których uwielbiał ponad wszystko.
Rozmyślania Angel przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu, uśmiechnęła się widząc na wyświetlaczu zdjęcie Lilly.
- Cześć skarbie – przywitała się radośnie z córką.
- Hej mamuś – Lilly wydawała się być czymś bardzo podekscytowana. - Mamo słuchaj, bo ja skończyłam właśnie lekcje i razem z Jane i Rachel chciałybyśmy wyskoczyć na zakupy, sama mówiłaś, że przydałyby mi się jakieś nowe spodnie i kilka koszulek. I chodzi o to, że nie mamy jak się tam dostać, bo zabrać nas może mama Rachel.
- Tylko nie bardzo wiem, jak mogę wam pomóc. Wiesz przecież, że muszę dzisiaj wyjechać i wrócę dopiero wieczorem. - Angel uśmiechnęła się przewidując reakcję córki.
- Mamo, przecież wiem i nie o to mi chodziło. Mogłabyś... eee, no wiesz...
- Paul czy Ben? - spytała uśmiechając się podstępnie.
- A John?
- John? Niech i tak będzie, ale w takim razie możecie od razu zwolnić mamę Rachel z obowiązku odebrania was z centrum.
- Jasne i dzięki mamo.
- Nie ma sprawy, a, i nie zapomnijcie go naciągnąć na porządny obiad i jakiś deser.
Lilly roześmiała się.
- Jasne, jasne już nasza w tym głowa. Jeszcze raz dzięki i do zobaczenia wieczorem w domu.
- Pa, kocham cię.
- Ja ciebie też.
Angel odłożyła telefon na biurko i zaczęła się zbierać, w międzyczasie oddelegowując Johna do opieki nad dziewczynkami. Przed wyjściem zadzwoniła jeszcze do Thomasa, pytając czy wszystko w porządku i prosząc, by przypilnował dzieci przy odrabianiu lekcji, zwłaszcza Nathaniela, który znając cel jej dzisiejszej podróży, może być trochę rozkojarzony.
Wsiadła do swojego nowego samochodu, który był ostatnim prezentem od Danny'ego, a który miał być rekompensatą za odstawienie do garażu, przynajmniej na okres ciąży, jej ukochanego motocyklu. Doskonałe Bugatti 16.4 Veyron, było zdecydowanie takim samochodem, dla którego mogła się poświęcić. Samochód był absolutnym arcydziełem, wyposażony w najnowsze zdobycze techniki, zaspokajał wymagania nawet największych maruderów. Kiedy tylko go zobaczyła, skradł jej serce i już nie mogła się doczekać, kiedy będzie mogła wypróbować jego wszystkie atuty...

***

Mam nadzieję, że moje informacje na temat rozgrywek bejsbolu są prawdziwe, ale wydaje mi się, że tak

Ja naprawdę musiałam tutaj umieścić to autko, na którego punkcie mam absolutnego fioła, zobaczcie sami a zrozumiecie: [link widoczny dla zalogowanych]

Tinka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tenebrae
JE


Dołączył: 21 Lip 2008
Posty: 188
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Śro 10:36, 23 Lip 2008    Temat postu:

ROZDZIAŁ 3

Gregory House był zimnym, wyrafinowanym, niedostępnym i zgorzkniałym typem faceta, co nie przeszkadzało mu jednocześnie być światowej klasy diagnostykiem i nigdy nie stanowiło to problemu, by jego ego nie musiało schylać głowy, by przejść za nim przez drzwi. House był całkowicie świadomy swojej złej sławy, przynajmniej biorąc pod uwagę jego człowieczeństwo, a raczej jego deficyt... nie przeszkadzało mu to jednak, wręcz przeciwnie, pomagało mu w skupieniu się na innych, bardziej istotnych sprawach. Czasami, kiedy po kolejnym męczącym dniu pracy kładł się do łóżka,w głębinach jego podświadomości pojawiała się myśl, że kiedyś był kimś innym, szybko jednak się jej pozbywał nie pozwalając jej rozkwitnąć. Skoro teraz stał się taki, a nie inny, widocznie miał ku temu powody, widocznie nie było warto rozgrzebywać przeszłości w poszukiwaniu przyczyn. Tak było lepiej i łatwiej.


- Kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem hej – dr. Gregory House śpiewając głośno, jak niby nigdy nic wszedł do swojego gabinetu, gdzie z wielkim zniecierpliwieniem oczekiwali go jego pracownicy – wziął mnie ojciec, wziął mnie ojciec i tak do mnie rzekł...
- House – Foreman z niedowierzaniem wpatrywał się w swojego pracodawcę. - Jeśli zabrakło ci Vicodinu, wystarczyło przyjść i poprosić o receptę, a nie nas terroryzować z samego rana.
- Jak dobrze wstać skoro świt, jutrzenki blask ujrzeć dziś – House nie zwracając nawet uwagi na zniecierpliwienie swoich pracowników, nadal głośno podśpiewując zaparzył pięć kaw. Każdemu w udziale przypadł jeden kubek. - Kawa stygnie, zapada zmrok, a na mej tablicy ciągle nic, obowiązek obowiązkiem jest, ale jak to dobrze jest nie robić nic. Gdyby Cuddy zjawiła się, mógłbym ją otruć, a potem to rozpisać na tablicy mej.

Mężczyzna przestając śpiewać, przyjrzał się dokładnie obecnym w pokoju. Foreman jak zwykłe rozparł się w krześle, co chwile przewracając oczami. Trzynastka z otwartymi ustami przyglądała mu się uważnie, szukając kolejnych objawów urazu głowy, upicia się, bądź też dającej wreszcie o sobie znać chorobie psychicznej. Pozostałych dwóch doskonale maskując swoją dezorientacje, wpatrywało się uważnie w parę wydobywającą się z ich kubków, jakby ta mogła dać im jakąkolwiek odpowiedź na pytanie: Co knuje ich szef?

- Och... dajcie już spokój i wypijcie tę kawę, naprawdę jesteście tak tępi, by myśleć, że nie wymyśliłbym czegoś bardziej przebiegłego, by was otruć, albo dosypać wam proszku na rozwolnienie?
Wszyscy odetchnęli i wypili po kilka łyków kawy.
House uśmiechnął się przebiegle.
- Och i znowu błąd... nie dostrzegacie tak oczywistych faktów, jak to, że jestem kaleką i, że wy nie jesteście tak ważni, bym przemierzając niezliczone korytarze szpitalnego przybytku, kombinował jakby tu wam niepostrzeżenie dosypać coś do jedzenia. Naprawdę czuje się świetnie i mój mózg pracuje tak, jak trzeba. - mężczyzna usiadł na krześle, zakładając nogi na szklany stół. - Nie mówcie tylko tego Cuddy, bo cofnie mi zwolnienie z pracy w klinice.
- To dlatego od rana masz tak wyśmienity humor? - zapytał Foreman kręcąc przy tym głową.
- Jak to możliwe, że to biali wykorzystywali czarnych jako niewolników, naprawdę, odznaczając się taką błyskotliwością powinniście już dawno założyć nam uprzęże. - House odchylił się na krześle zamykając oczy i dokładnie przewidując co za chwile się wydarzy.
- Dobrze się czujesz? - spytała Trzynastka. - Jesteś pewny, że nie chcesz byśmy zrobili ci rezonans, albo chociaż badanie krwi. Wiesz przecież, że zawroty i bóle głowy mogą świadczyć...
- O tym, że za mało mam przeżyć czysto seksualnych – przerwał jej zniecierpliwiony. - To dość ciekawy pomysł, by zrobić to w rezonansie, mam poprosić o to Cuddy, czy może wolisz osobiście dopilnować tej procedury?
- House – wtrącił się Foreman, choć nie dane mu było dokończyć wypowiedzi.
- Naprawdę mam się świetnie i dlatego nie potrzebuję, by mi przypominać jak się nazywam, to naprawdę... - mężczyzna przerwał widząc wchodzącą do środka Cameron. Sięgnął po swój drogocenny lek, przewidując okropny ból głowy.
- Trzynastka wylatujesz za mało w tobie współczucia.
- Ale...
- Spokojnie – odezwała się Cameron. - On żartuje i niestety House, ale na dzień dzisiejszy nie mam zamiaru wracać, jestem tutaj tylko po to, by nadgonić twoje zaległości w papierkowej robocie.
- Och... ale w razie czego, daj tylko znać, a Trzynastka wyleci... bo jeżeli swoich zboczonych zapędów nie ograniczy tylko do mnie i ze wszystkimi będzie się chciała kochać w rezonansie, to Cuddy w niedługim czasie, swoją tabliczkę z napisem dyrektor, powinna zmienić na tabliczkę z napisem alfons, co mogłoby mylnie sugerować, że jest mało kobieca.

Foreman uśmiechnął się mimowolnie, a Cameron wymieniła rozbawione spojrzenie z Trzynastką.

- Cóż za niedopatrzenie – odezwał się po chwili House. - Spocznij sobie wygodnie, nadobna niewiasto, zanim zatopisz się w otchłaniach szpitalnych dokumentów i dopełnij z nami rytuału picia popołudniowej kawy.

Cameron usiadła bez słowa, obserwując jak House parzy kawę.
Kutner i Taub cicho szepcąc między sobą, podeszli do okna.

- Jak tam sprawy miłosne między tobą a Chasem? - spytał House.
- Nie ma żadnych spraw miłosnych między mną a nim – odpowiedziała Cameron. - O czym sam dobrze wiesz, bo plotki w tym szpitalu rozchodzą się szybciej, niż jestem w stanie spuścić wodę w klozecie.

House zaśmiał się rozbawiony.

- No cóż, muszę mu w takim razie powiedzieć, że teraz, skoro umie już się opanować i nie wlepiać swoich wielkich ślepiów, w twoje jeszcze większe piersi, to może wrócić do zespołu. To było naprawdę bardzo irytujące.

Nagle Kutner wydał z siebie zduszony okrzyk, a po chwili dołączył do niego Taub.

- A niech mnie - nowy nabytek Hosue'a w postaci chirurga plastycznego, wydawał się być czymś bardzo podekscytowany. - Toż to jest najnowsze Bugatti, jeden z najdroższych i najszybszych samochodów świata.

Jak było do przewidzenia, pozostała dwójka płci męskiej, szybko podążyła w stronę do okna, po chwili nawet Trzynastka zdecydowała się do nich dołączyć.

- Toż to prawdziwe cacko – zaczął się gorączkować Foreman. - Ileż bym dał, by się przejechać takim autem.
- O żesz w mordę. - Kutner aż podskoczył. - Przecież kierowcą jest kobieta.
- I to jaka kobieta – wyjąkał Taub.
- Sądząc po nogach, to niezła z niej laska i... – House przerwał i nabrał głęboko powietrza. - Przecież to nie może być prawda.
- Co nie może być prawdą? Przecież nawet ciężarne kobiety mogą prowadzić takie samochody – powiedział Foreman, który dostrzegł dość wydatny już brzuszek, który sugerował iż kobieta jest w szóstym, może w siódmym miesiącu ciąży.
- Wracajcie do pracy – odezwał się nagle House – Ja muszę się czymś zająć.

Cameron ze zdziwieniem obserwowała jak nienaturalnie biały House wychodzi na korytarz i kieruje się w stronę wind.
- Czy ktoś wie o co mu chodzi? - spytała się trochę zmartwiona Trzynastka.
- To jest House i lepiej się nie zastanawiać nad motywami kierującymi tym człowiekiem, można to przepłacić utratą zdrowia psychicznego, w najlepszym przypadku.
- Jakaż szkoda, że to najwyraźniej mężatka – odezwał się Taub, nie zwracając uwagi na pozostałych.
- Nie wiedziałam, że to dla was, facetów stanowi jakąś przeszkodę. - Cameron wstała z zamiarem udania się do gabinetu House'a, gdy przerwał jej kolejny okrzyk Kutnera.
- Spójrzcie, House poszedł podrywać ciężarną laskę z super-autem.


Angel zaparkowała samochód przed szpitalem w Princeton. Jej serce biło jak oszalałe. Wzięła kilka głębokich oddechów zanim zdecydowała się wysiąść. Spojrzała w kierunku szpitala i przyjrzała mu się dokładnie, chcąc jak najbardziej odwlec, to co nieuniknione, a kiedy jej telefon zadzwonił, przyjęła to z ulgą.
- Słucham?
- Hej Angel – w słuchawce odezwał się głos Johna – Jesteśmy już po zakupach i po obiedzie i oczywiście po deserze, więc chciałem się zapytać, czy nie chcesz bym trochę posiedział z twoimi dziećmi, bo z tego co wiem, nie planujesz szybkiego powrotu.
- Jeżeli chcesz, to możesz do nich zajrzeć, ale nie ma potrzeby byś musiał się nimi specjalnie zajmować, jest z nimi Tom, a za godzinę powinna się pojawić Ana, a oni oboje doskonale sobie radzą z moimi urwisami.
- No tak, jasne, w takim razie sprawdzę tylko, czy niczego nie potrzebują.
- Dzięki za troskę.
- Nie ma sprawy. Powodzenia i do zobaczenia.
- Pa.

Angel rozłączyła się i włożyła telefon do torebki, którą wyjęła z samochodu, by zamknąć drzwi.
Odwróciła się i omal nie upadła wpadając na jakąś wysoką postać, jednak silna ręka nieznajomego skutecznie ją przed tym uchroniła.

- Przepraszam bardzo, ale nie... - przerwała dostrzegając wreszcie kogo ma przed sobą.
Nie była w stanie wydać z siebie ani słowa, tylko wpatrywała się w mężczyznę stojącego naprzeciwko, nagle jej bystry wzrok padł na jego nogi.

- Co się stało z twoją nogą? - spytała.
- Skąd?
- Daj spokój, przecież to widać, nawet bez kuli czy też laski, o którą niewątpliwie powinieneś się podpierać, a którą najpewniej ukryłeś gdzieś po drodze, chcąc uniknąć niewygodnych pytań i zapewne mając zamiar jak najszybciej się mnie stąd pozbyć.
- To nie tak – mężczyzna nie wiedział co odpowiedzieć, co nie zdarzało mu się często, ale to było tak bardzo nieprzewidywalne i zaskakujące. - Co ty tutaj robisz?
- Jeżeli nie wiadomo co powiedzieć, to najlepiej przejść do konkretów. - Angel uśmiechnęła się i podeszła do mężczyzny. - Chodź, nie będziemy przecież stali na parkingu, przejdźmy chociaż na chodnik – nie czekając nawet na odpowiedź, ujęła mężczyznę pod ramię, pozwalając mu część swojego ciężaru przenieść na nią.

Na chodniku znowu zaczęła się uważnie przyglądać swojemu przyjacielowi.
- Myślisz, że jeżeli uważnie mi się przyjrzysz, to będziesz wiedziała o mnie wszystko?
- Nie, ale będę wiedziała, to, co będziesz się starał przede mną ukryć.
- Chyba niewiele się zmieniło od naszego ostatniego spotkania. Nadal uważasz, że wiesz więcej o ludziach niż oni sami i że możesz ich poznać patrząc im głęboko w oczy.
- Oczy nie kłamią.
- Ale ludzie tak.
- Tak. - Angel pochyliła głowę i w jednej chwili zapragnęła stąd uciec, nie czuła się na siłach by dalej ciągnąć tę rozmowę.
- Widzę, że zdolności prokreacyjne państwa Camptell nadal rozkwitają.
Kobieta skinęła głową i nie mogąc się powstrzymać, podeszła bliżej mężczyzny, spojrzała mu prosto w oczy i powoli, trochę niepewnie przytuliła się do niego.

Gregory House w pierwszej chwili nie zdolny był do jakiegokolwiek ruchu czy reakcji, ale przypominając sobie wyraz oczu swojej... wyraz oczu Angel, rozluźnił się i niepewnie, jakby na próbę odwzajemnił uścisk. Na szczęście z jego okna, nie było już widać tej części chodnika.
Angel szybko się opanowała i uwolniła mężczyznę z uścisku.

- Nathaniel za tobą tęskni i nieustannie się o ciebie wypytuje.
- To nie najlepszy sposób, by używać własnego syna jako wymówki do porozmawiania ze mną i do zmiękczenia mnie.
- A co mam powiedzieć? - Angel spojrzała na niego z desperacją w oczach. - Przepraszam? Przecież wiem, że to nie wystarczy, że to za mało, ale oprócz przepraszam, nic innego nie mam, oprócz siebie i moich dzieci. Tylko to mogę ci ofiarować, niezręczne przepraszam oraz siebie i dzieci i naszą przyjaźń. Nie mam nic więcej.
- Czasami nic więcej nie potrzeba.

Angel spojrzała na swojego przyjaciela z niedowierzaniem. Co się stało? To było tak niepodobne do tego mężczyzny, którego znała sprzed lat. Zawsze potrzebowała sporo czasu, by namówić go do otworzenia się przed nią, a teraz zrobił to bez większego nacisku.

- Wiele się zmieniło – powiedział, wypowiadając na głos, to o czym i ona myślała. - Co u Nathaniela?
- Bardzo chciałby się z tobą zobaczyć. To – powiedziała otwierając torebkę i wyjmując z niej sporych rozmiarów, bardzo grubą kopertę – są wszystkie listy, pocztówki, obrazki i rysunki od niego. Trochę się tego nazbierało przez te kilka lat. Włożyłam tam też kilka naszych zdjęć i kilka rysunków i listów od pozostałych dzieci.

Zażenowanie. To było to uczucie, które wypełniało teraz House'a po brzegi i zdecydowanie to nie było to, do czego przywykł, dlatego cała ta sytuacja z każdą chwilą stawała się trudniejsza. Chciał już coś powiedzieć, gdy w jednej chwili wydarzyło się kilka strasznych i nieprzewidywalnych rzeczy.
Kiedy oderwał wzrok od koperty, kątem oka zauważył jak jakiś czarny samochód z wielką szybkością wjeżdża na parking i aż krzyknął kiedy zdał sobie sprawę, że ów samochód kieruje się wprost na nich. Nie był jednak w stanie ruszyć się z miejsca. Nie mógł uwierzyć, że samochód wjeżdżając na chodnik minął go tylko o kilka cali, by z dużą prędkością uderzyć w Angel, która upada nieprzytomna pod jego nogi. W następnej chwili podjechał do nich kolejny samochód, niemal identyczny, co poprzedni, tylna szyba uchyliła się nieznacznie. House nie mógł uwierzyć własnym oczom, widząc jak w szczelinie pojawia się lufa pistoletu, a w stronę Angie zostają oddane trzy strzały.

Nie był zdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu, a jego instynkt lekarski został pokonany przez panikę i strach tak wielki, że nie był w stanie go porównać do czegokolwiek, co dane mu było przeżyć. Jak w transie obserwował podbiegających do nich kilkunastu lekarzy, sprawnie przenoszących Angel na nosze.

- House - gdzieś z boku dobiegł go zmartwiony głos Cuddy. - Nic ci nie jest?
- Nic, ale ja muszę – wskazał na rozsuwane drzwi, prowadzące do Ostrego Dyżuru.
- Nasi lekarze, zajmą się tą nieszczęsną kobietą, najlepiej jak mogą, ale powiedz mi co tu się wydarzyło? Ktoś mi mówił, że rozmawiałeś z tą kobietą, kiedy to wszystko się stało.

House nic nie odpowiedział wpatrując się w kopertę trzymaną w dłoni, pokrytą teraz kropelkami świeżej krwi, spojrzał na chodnik, pochylił się by podnieść leżącą na nim torebkę i bez słowa wyjaśnienia skierował się w stronę ostrego dyżuru, nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na nawoływania Cuddy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tenebrae
JE


Dołączył: 21 Lip 2008
Posty: 188
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Wto 20:49, 29 Lip 2008    Temat postu:

ROZDZIAŁ 4

Cameron od dłuższego czasu obserwowała House'a. Wydawał się być bardzo poruszony, co akurat w zaistniałych okolicznościach nie było niczym dziwnym. Dziwne natomiast było to, że wydawał się on być bardzo przejęty, zmartwiony, a momentami nawet przerażony, a to zdecydowanie nie pasowało do House'a. Właściwie od czasu wypadku Amber, House nie był sobą, albo wręcz odwrotnie, to właśnie wtedy pokazał fragment prawdziwego siebie. Kiedy teraz tak na niego patrzyła, wydawał jej się taki bezbronny, zupełnie jak wtedy. Ten człowiek stanowił dla wszystkich zagadkę, był jak układanka, pod którą znajdują się kolejne puzzle i kolejne i kolejne. Do tej pory, tylko Wilsonowi udało się przedrzeć przez najwięcej warstw, tylko, że on to w końcu wykorzystał przeciw House'owi. Nie zdziwiłaby się, gdyby teraz skorupa Hous'a uzbrajała się o kolejne kawałki puzzli.
Tu nie chodziło o rozwiązanie trudnej zagadki, ale ona naprawdę chciała odkryć po kolei, kawałek po kawałku tę wielowarstwową układankę, pragnęła zobaczyć House'a takiego, jaki jest naprawdę. Pragnęła wiedzieć co kocha, a czego nienawidzi, czego pragnie, a czego chce się wyzbyć... Chciała zgłębić każdy, nawet najmniejszy kawałek duszy tego mężczyzny... Nie wiedziała tylko w jaki sposób mogłaby się zbliżyć do House'a...


House tymczasem siedział na jednym z krzeseł, stojących tuż obok wejścia do sal operacyjnych. Nie mógł się przemóc by wejść do środka, nie dlatego, że nigdy nie widział Angie obnażonej. Przecież sam odbierał dwa jej porody. To on ułożył w umęczonych ramionach nowo upieczonej mamy, Nathaniela, a rok później Lilly... to on poinformował przerażonego Danny'ego, że został ojcem, a potem razem z nim upił się do nieprzytomności w barze, nieopodal szpitala. Właściwie upijali się trzy dni pod rząd. Najpierw dlatego, że Danny i Angel mają swoje pierwsze dziecko, następnego dnia, dlatego, że poprosili go o to, by został ojcem chrzestnym Nathaniela, a trzeciego dnia... trzeciego dnia upili się bez powodu.
Danny i Angie byli jego przyjaciółmi... Angel znał już z czasów swojego późniejszego dzieciństwa, a Danny'ego poznał za jej sprawą, gdy sprawnie wciągnęła go w swój super-plan, mający na celu w końcowym rezultacie doprowadzenie Danny'ego przed ołtarz, co oczywiście w przypadku Angel nie było trudne, nie z jej wyglądem, wdziękiem i charakterkiem... Nawet taki gruboskórny facet jak Danny nie potrafił jej nie ulec.

- Danny – westchnął w końcu House. - Lepiej mieć to już za sobą.

Wyciągnął telefon i wybrał numer Danny'ego. Brak sygnału. No cóż, tego się nie spodziewał, najwidoczniej musiał zmienić numer, wybrał więc numer do Roy'a, brata Danny'ego. Nie musiał czekać długo, by w słuchawce usłyszeć znajomy głos.

- Halo, Greg to naprawdę ty? - Roy wydawał się być bardzo zdziwiony.
- Właściwie to tak - odpowiedział House bez większego entuzjazmu.
- Dobry Boże, nie mogłem uwierzyć gdy zobaczyłem twój numer na wyświetlaczu. Zgaduję jednak, że nie dzwonisz ot tak sobie by pogadać. Musiałeś nieźle narozrabiać, że w konsekwencji zadzwoniłeś do mnie.
- No cóż, to nic wielkiego, chciałem cię tylko poprosić o nowy numer Danny'ego, muszę się z nim pilnie skontaktować, a stary numer nie odpowiada.

Po drugiej stronie zapadła cisza, usłyszał tylko jak Roy wstrzymuje na chwilę oddech, a potem głośno wypuszcza powietrze.

- Greg słuchaj... to...
- Roy, to naprawdę pilna sprawa, tutaj nie chodzi o mnie i o wyciągnięcie mnie z kłopotów. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Danny nie pała teraz do mnie najcieplejszymi uczuciami, ale uwierz mi, gdybym nie został do tego zmuszony, nigdy bym do niego nie zadzwonił.
- To nie o to chodzi Greg, Danny bardzo chciał abyś się wreszcie z nimi skontaktował, po roku przestał się na ciebie wściekać - Roy westchnął. - To nie jest proste i nie powinieneś się o tym w taki sposób dowiadywać, ale chyba nie ma innego wyjścia.
- Wyduś to z siebie wreszcie.
- Danny nie żyje.
- Na Asklepiosa [1]to niemożliwe, przecież Angie jest w ciąży, a ona nigdy w życiu nie poszłaby z innym facetem do łóżka, nie wspominając już o robieniu z nim dzieci.
- Tak, ale Danny zginął trzy miesiące temu, podczas akcji, ratując dwójkę dzieci.

House po raz już nie wiadomo który tego dnia, poczuł jak cały grunt osuwa mu się spod nóg. Niewiele było takich chwil w jego życiu, kiedy czuł się najzwyczajniej w świecie zagubiony i nie wiedział co mógłby zrobić.

- Mój Boże - zdołał wreszcie z siebie wykrztusić.
- Tak, - Roy westchnął ciężko - myślałem że Angie cię w jakiś sposób poinformuje, ale widocznie tego nie zrobiła.
- W takim razie, teraz to ja muszę ci coś powiedzieć.
- Greg? - głos Roy'a zaczął nieznacznie drżeć. - Proszę cię Greg, powiedz, że to nie chodzi o Angie, proszę...
- Angie potrącił dzisiaj samochód i postrzelono ją trzy razy. Teraz jest na sali operacyjnej, ale nie wiem czy z tego wyjdzie - House przetarł ręką zmęczone oczy.
- To przecież nie może być prawda.
- Ale jest, być może i uwielbiam prima aprilis, ale w takiej sprawie bym nie, żartował, nie kiedy chodzi o Angie. Musisz tutaj przyjechać, trzeba przecież się zająć wszystkim.
- Jak to powiedzieć dzieciom? Przecież one się kompletnie załamią. - Roy starał się nad sobą zapanować. - Trzeba zadzwonić też do biura Danny'ego, muszą się o tym dowiedzieć, to mogą być jakieś porachunki, nie brakło osób, które chciałby krzywdy Danny'ego czy nawet Angie.
- To chyba wszystko, domyślam się, że niedługo się spotkamy w szpitalu...
- Greg, to nie będzie takie proste... - wtrącił Roy - ja nie mogę teraz przylecieć. Naprawdę bym chciał, ale nie mogę. Nie ma mnie teraz w kraju i najwcześniej mogę się pojawić za dwa tygodnie.
- Przestań pieprzyć, przecież ktoś musi się tym wszystkim zająć... co z dziećmi? Pewnie będą chciały być niedaleko swojej matki.
- Właściwie Greg, to one już są dość blisko. Dwa miesiące temu Angie, wraz z dziećmi przeprowadzili się do Pennington, gdzie powstała nowa klinika, chciała przy okazji być bliżej ciebie.

Tego się nie spodziewał usłyszeć. Angel chciała być bliżej niego? Potrzebowała go?

- W takim razie musisz się skontaktować z opiekunem dzieci. Angie, na pewno kogoś wyznaczyła do tej roli.
- Właściwie to tak, być może ci się to nie spodoba. Jeżeli mam być szczery, to ja nie wiem czy to była najwłaściwsza decyzja z ich strony, ale jeszcze jak Danny żył, sporządzili dokument w którym, to właśnie ciebie wyznaczają prawnym opiekunem ich dzieci w razie. gdyby coś im się stało. Ja figuruję jako drugi na liście.

Gregory House najzwyczajniej w świecie nie wiedział co mógłby w takiej sytuacji powiedzieć. Wiedział, że Dannyi Angie go lubią... Kiedyś w każdym razie na pewno lubili. Najwidoczniej mu też ufali, tylko nigdy nie spodziewałby się, że to zaufanie mogłoby przyćmić ich zdrowy rozsądek, którego najwyraźniej im bozia poskąpiła.

- Uwierz Greg, chciałbym żeby było inaczej, ale to ich decyzja i ja ją szanuję... co byś nie postanowił, to przez jakiś miesiąc musisz się zająć dziećmi. Tyle mi zajmie pozamykanie spraw, przynajmniej na tyle, bym mógł się nimi zająć. Do pomocy znajdzie się pewnie parę osób. Na co dzień dzieciakami zajmuje się trojka opiekunów, do tego są jeszcze pracownicy Angie, którzy chętnie ci pomogą.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Ja? Z czwórką rozwrzeszczanych dzieciaków, które praktycznie mnie nie znają i które niedawno straciły ojca, a teraz tracą matkę? Niestety, ale ja się na to nie piszę.
- Chyba nie masz wyjścia – głos Roy'a nagle stał się zimny. – To nie kwesta twoich zachcianek. Z jakichś niejasnych dla mnie powodów, mój brat i jego żona zdecydowali się powierzyć twojej opiece ich siódemkę, a nie czwórkę dzieci. Greg, to nie kwestia twojego wyboru, to już postanowione, a ty nie masz innego wyjścia i mam nadzieję, że masz w sobie choć tyle godności by spełnić prośbę twoich przyjaciół. Twoich jedynych przyjaciół i jedynej prawdziwej rodziny, do której sam chciałeś należeć, jak mniemam.
- Ja...
- Słuchaj Greg. Pomyśl o Nathanielu. Ty jesteś jego ojcem chrzestnym i jego ulubionym wujkiem, o którym nigdy nie zapomniał... do dzisiejszego dnia. Chcesz być tym, który go odtrąci i to w takim momencie? Jeżeli tak, to będziesz musiał sam mu o tym powiedzieć.
- To jest kompletne wariactwo.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale nic w tej chwili innego nie wymyślimy. Powiadomienie dzieci biorę na siebie i powiem im, że się u nich dzisiaj zjawisz. Thomas i Nathaniel na pewno ci pomogą.
- Thomas?
- Danny i Angie adoptowali go i jego brata, prawie pięć lat temu. Thomas ma siedemnaście lat i prawdopodobnie może to przeżyć bardziej od pozostałych, on stracił już trójkę rodziców.
- Świetnie.
- Greg, wiem, że nie będzie to dla ciebie łatwe, ale to trzeba zrobić. Zrób to dla Danny'ego i Angie.
- To nie jest fair.
- A kto powiedział, że musi być? Prześlę ci zaraz adres hotelu w którym są dzieci oraz wszystkie najważniejsze numery kontaktowe. Musisz mi przesłać numer swojego konta, to przeleję ci pieniądze na pokrycie wszelkich wydatków. Poczekaj aż zjawi się ktoś od Danny'ego, wtedy będziesz mógł pojechać do dzieci.
- Nie mogę się już tego doczekać – odpowiedział House głosem w którym pojawiła się nutka ironii.
- Dasz sobie radę – w głosie Roy'a dało się słyszeć nutkę rozbawienia. - Informuj mnie.
- Jasne.

House rozłączył się i przez kilka minut wpatrywał się w telefon, jakby mógł mu udzielić jakichś przydatnych wskazówek, albo miał za chwilę wykrzyczeć; „Mamy cię”, nic takiego jednak się nie stało i powoli uwalniał się z odrętwienia.

- Chyba sam Judasz Iskariota z Demeter i Persefoną maczali w tym palce[2] – powiedział sam do siebie.

Dałby naprawdę wiele za kieliszek wódki, a właściwie za całą butelkę... choć i nawet to mogłoby okazać się zawodne w takiej sytuacji. Najzabawniejsze było to, że dzisiaj rano wstawał z łóżka z przekonaniem, że jego życie nie może być już bardziej popieprzone, a tu proszę... Powinni wymyślić na to jakieś limity.

Podniósł głowę słysząc jak zbliża się do niego Cuddy. Tylko ona była tak niepraktyczna i przy okazji próżna by poruszać się po szpitalnych korytarzach w butach na obcasie.

- House, wszystko w porządku?
- Wydawało mi się, że już udzieliłem odpowiedzi na to pytanie.

Cuddy puściła tę uwagę mimo uszu.

- Właśnie dostałam telefon z Nowego Yorku, okazało się, że ta kobieta, jest lekarzem i pracowała kiedyś dla policji i FBI, a jej mąż był szefem Biura do Spraw Przestępczości Zorganizowanej[3] i szefem CSI[4].
- Historia niczym z serialu – zakpił House.
- Mają tutaj przysłać swoich ludzi, do tego czasu nikt nie może wyjść ze szpitala, a przed salą operacyjną muszę umieścić co najmniej czterech ochroniarzy.
- W takim razie na co jeszcze czekasz?
- Przyszłam ci powiedzieć, że masz się stąd nie ruszać, ponieważ będą chcieli z tobą porozmawiać w pierwszej kolejności.
- Nie ma sprawy.
- I...? - Cuddy spoglądała na House'a ze zdziwieniem i wyczekiwaniem.
- Hmm???
- Nie wierzę, że zgadzasz nie to bez jakichkolwiek protestów.
- Potrzebuje co najmniej trzech dni wolnego – mężczyzna westchnął.
- Z powodu?
- Z powodu odniesionych strat w wyniku traumatycznego przeżycia.
- Co z twoim zespołem.
- Przez półtora miesiąca radzili sobie całkiem nieźle beze mnie i zabili tylko pięć osób, to naprawdę niezły wynik i Hitler nadal może spoczywać w spokoju, bez strachu o swoją reputację. Jeżeli przydzielisz do nich na czas mojej nieobecności Cameron i Chase'a, to jest szansa że nie zabiją już nikogo.
- Chase'a?
- No cóż, od kiedy skończył z marzeniami o posiadaniu małych Camerronek, znowu go lubię.
- Jasne. Za trzy dni widzę cię w pracy. Poczekaj tylko na policję i możesz iść się upić, czy cokolwiek tam zamierzasz robić- nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź Cuddy oddaliła się w stronę swojego gabinetu.

Nie musiał długo czekać, by na szpitalnych korytarzach zaroiło się od uzbrojonych ludzi w mundurach, najwięcej pojawiło się ich w korytarzu w którym siedział. Podszedł do niego jeden z nich, wysoki i ubrany w drogi garnitur. Od razu go poznał.

- Witaj Greg – przywitał się mężczyzna podchodząc do House'a.
- Will. No cóż mogłem się tego spodziewać – lekarz wyciągnął dłoń, aby się przywitać.
- Dobrze wiedzieć, że jeszcze poznajesz starego kumpla od kufla.
- I od klubów z nagimi panienkami – przypomniał House.
- Jasne. Szkoda tylko, że spotykamy się w takich okolicznościach.
- Ja tam zdecydowanie wolę piwo i gorące laski. - House nagle spoważniał. - Widzę, że przypadła ci w udziale fucha Danny'ego.
- Jedna z dwóch, ale tak jak widać. Postaramy się zapewnić Angie jak największe bezpieczeństwo, są z nami nasi lekarze, którzy przejmą opiekę nad nią... Do jej sali będą mieli wstęp tylko nasi, lub też sprawdzeni przez nas ludzie. Oczywiście ty zaliczasz się do naszych... - Will uśmiechnął się nieznacznie - znasz większość ludzi, których przydzieliłem do bezpośredniej ochrony Angie, więc będziesz mógł wejść do niej w każdej chwili, ale nie wprowadzaj do sali nikogo, kogo nie jesteś pewny. Tobie też kogoś przydzielimy, zaraz wyślę jeszcze paru ludzi do ochrony dzieci. Musisz mi tylko powiedzieć co widziałeś?
- Oprócz dwóch czarnych, nieoznakowanych samochodów i lufy pistoletu, to nic.
- Byli dobrze przygotowani - mężczyzna podrapał się po brodzie. - Muszę lecieć spotkać się z dyrektorką szpitala, gdzie będę mógł cię znaleźć?
- Miałem zamiar jechać teraz do hotelu w którym zatrzymała się Angie. - House westchnął z rezygnacją.
- Moi ludzie cię zawiozą. - mężczyzna odwrócił się na chwilę, by kogoś do siebie przywołać – Troy zawieziesz teraz doktora Housa do hotelu w Pennington, przydziel mu do ochrony...
- Z cały szacunkiem Will, ale ja nie potrzebuje żadnego przydupasa.
- Przydziel doktorowi – kontynuował niczym nie zrażony policjant - Ivana Dołhowa.
- Ivan? Stary dobry Ivan? - House nagle całkowicie się rozpogodził.
- Tak ten Ivan, ale Troy przypomnij Ivanowi, że nie toleruje żadnego picia podczas pracy.
- Jasne szefie. Doktorze House, proszę za mną.
- Chwileczkę – House spojrzał poważniej na swojego starego znajomego. - Posłuchaj Will, w razie czego nie rozgłaszaj za bardzo nikomu, że znam Angie i jej rodzinę, nie mów też nikomu, że się znamy. Jakby co, to jestem przypadkowym świadkiem całego tego cyrku.
- Jasne. Szef nie zawsze musi być przyjacielem- Will uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Coś w tym stylu.
- Szefie – przerwał im któryś z kręcących się po korytarzu policjantów - tam w końcu korytarza siedzi jakaś kobieta i od dłuższego czasu się nam przygląda.

House spojrzał we wskazanym kierunki i uśmiechnął się ze zrozumieniem.

- Ahhh... spokojnie, – odezwał się lekarz - to mój taki szpitalny chochlik, który pilnuje czy przypadkiem nie umieram gdzieś po kontach. Doktor Cammeron – zawołał w stronę kobiety - możemy prosić panią tutaj na chwilę.

Poczekał aż Cammeron podejdzie do nich.

- Jeżeli byłabyś tak dobra i znalazła mi jakąś poręczną kulę, to byłbym niezmiernie zobowiązany - powiedział pokazując na swoją nogę i uśmiechając się nieznacznie
- Już się robi doktorze House. - odpowiedziała kobieta i udała się w stronę szpitalnego składziku.
- Kulę? - zdziwił się Will.
- Długa historia i nie na trzeźwo. - House machnął ręką.
- Jasne. W takim razie do zobaczenia, zajrzę do dzieci jutro, więc pewnie się jeszcze spotkamy.
- Zapewne.

House westchnął obserwując jak Will oddala się i sprawnie wydaje kolejne rozporządzenia swoim ludziom. Większość z nich znał osobiście, bądź też tylko z widzenia. Przyzwyczajony był jednak do widoku Danny'ego wydającego rozkazy i Will'ego stojącego tuż za nim i wzdychającego z uwielbieniem do swojego szefa. Nagle zwrócił się do stojącego obok policjanta, którego nigdy przedtem nie widział.

- Choć mój tymczasowy przydupasie – powiedział House podbierając się nieznacznie na mężczyźnie. - Nie myśl tylko, że zdołasz mi zastąpić Ivana,on jest jedyny w swoim rodzaju... unikatowy, prawie jak mój Vikodin...

Parę słów wyjaśnień:
[1] Asklepios – grecki bóg, opiekun uzdrowicieli i lekarzy.
[2] Chodzi tutaj o prima aprilis: chrześcijaństwo wiąże ten zwyczaj z Judaszem Iskariotą, a w Grecji wiązany jest on z mitem o Demeter i Persefonie.
[3] Biuro do Spraw Przestępczości Zorganizowanej – jak sama nazwa wskazuje, zajmuje się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej. W polsce takie biura mieszczą się przy prokuraturach, nie wiem natomiast jak to jest w Stanach.
[4] CSI – chyba każdy, kto choć raz oglądał któryś z odcinków CSI, wie o co w tym chodzi. (Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać, aktualnie zwalczam swoją tęsknotę do Housa, właśnie serialem CSI NY )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tenebrae
JE


Dołączył: 21 Lip 2008
Posty: 188
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Wto 21:08, 29 Lip 2008    Temat postu:

ROZDZIAŁ 5

Gregory House już od dłuższego czasu stał przed drzwiami hotelowego apartamentu - o jak największym standardzie, jak zapewnił go młody, pryszczaty młodzieniec siedzący w portierni na dole.
To nie było łatwe, cała ta sytuacja wydawała się niedorzeczna i nie powinna mieć nigdy miejsca. Od rozmowy z Angie na przyszpitalnym parkingu minęło zaledwie kilka godzin, a jego życie już zostało wywrócone do góry nogami. Nie chciał tego...
Ze zdziwieniem spostrzegł, że jego ręce zaczęły się pocić, a każdy mięsień jego ciała był napięty niczym struna... to była panika, nie doświadczył jej w życiu za wiele, ale doskonale umiał ją nazwać i wiedział kiedy zamierzała nim zawładnąć.
Wziął głęboki oddech dla uspokojenia nerwów i ostrożnie otworzył drzwi. Wszedł do jasnego i przestronnego pokoju, nie musiał się długo rozglądać by znaleźć to, czego szukał.
Siedem par wystraszonych i w większości zapłakanych oczu spoglądało na niego z białej wersalki stojącej w salonie.
Przez dłuższą chwilę przyglądał się tej sporej gromadce dzieci.

- Hej - to było wszystko na co w tej chwili było go stać.

Mały Nathaniel otarł ręką spływające obficie łzy, by lepiej przyjeżdżać się mężczyźnie, który wszedł do ich apartamentu. Był taki niepodobny do tego, którego znał i pamiętał. Tak bardzo czekał na ten dzień i tę chwilę, mając w pamięci te wszystkie wspaniałe dni, które wcześniej spędził ze swoim ojcem chrzestnym. A ten mężczyzna, który stał teraz przed nimi, był zupełnie kimś innym... chociaż... Nathaniel spojrzał w oczy swojemu ojcu chrzestnemu i nagle dostrzegł w nich strach... tak, to zdecydowanie był strach, ukryty, ale jednak. Chłopiec wstał i niepewnie podszedł do mężczyzny, spojrzał na niego raz jeszcze i przytulił się do niego, tak jakby nigdy nie było tych kilku ostatnich lat.

House spiął się w pierwszej chwili, jednak zaraz sobie przypomniał, że to przecież dopiero dziecko. Dziecko, które niedawno straciło jedno z rodziców, a drugie leży w szpitalu w stanie krytycznym. To był Nathaniel, jego Nathaniel, któremu pomógł przyjść na świat. To był syn Angie i Danny'ego...
Ostrożnie wyswobodził się z objęć chłopca i spojrzał na resztę dzieci, zrobił niepewny krok do przodu. Dzieci natychmiast zwróciły uwagę na fakt, że podpiera się na kuli.
-­ Wujku co ci się stało w nogę? - spytała zaniepokojona Lilly.
- To nic takiego - uspokoił ją, trochę niepewnie.
- Ale to przejdzie – dopytywała się jeszcze dziewczynka.
- Raczej nie.
Lilly nagle wstała i podbiegła do niego i go przytuliła.
- Dobrze, że do nas przyjechałeś – wyszeptała.



House budził się z poczuciem, jakby miał więcej kończyn niż to przewidziała natura i podręcznik do biologii. Chciał się przeciągnąć, jak to miał w zwyczaju, ale coś, albo ktoś mu na to nie pozwalał i krępował wszystkie jego ruchy. Właściwie tych ktosiów było wiele... a będąc bardziej precyzyjnym było ich dokładnie siedmioro. Otworzył jedno oko, gdyż w drugie ktoś wsadzał mu łokieć. Tak jak się spodziewał był to łokieć Daniela, zaraz obok leżała Lilly opierając głowę na jego piersi, po drugiej stronie to samo robił Nathaniel. Do jego lewej nogi spał przytulony Dean. Mikael leżał zaraz obok Lilly, trzymając rękę na jego ramieniu. Willy leżał pomiędzy Danielem a Thomasem, tak, że głowa Thomasa stykała się z jego głową. Jakkolwiek by nie było, mimo wszystko musiał stwierdzić, że wcale mu to nie przeszkadza. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, czuł się naprawdę potrzebny.
Wczorajszy dzień był bardzo wyczerpujący zarówno dla niego i dzieci. Początek był prawdziwym koszmarem. W przełamywaniu lodów nieocenioną rolę odegrała jego kula, gdy tylko dzieci spostrzegły, że kuleje, zasypały go mnóstwem pytań i otoczyły troskliwą opieką. Potem przyszedł czas na trudne pytania i jeszcze trudniejsze odpowiedzi. Trudno mu było dać jakąkolwiek gwarancję, że ich matka przeżyje i że jeszcze ją zobaczą. Wyczuł jednak, że dzieciaki same pojęły, to co nie zostało powiedziane. Woleli jednak pozostawić to tak, jak jest. Wypowiadając to na głos, nie byłoby już miejsca na złudzenia. Nathaniel, Lilly, Daniel, Mikael i Dean nie mieli żadnych oporów z zaakceptowaniem go. Jedynie Thomas i Willy podchodzili do niego z dystansem. Willy jako jedyny nie płakał kiedy wszedł do ich apartamentu, jednak gdy tylko go zobaczył wybuchł głośnym płaczem i Thomas musiał go wynieść z pokoju i uśpić, by mogli spokojnie porozmawiać. Właściwie wczoraj niewiele rozmawiali, większość czasu spędzili na oglądaniu filmów. Kładł się spać, kiedy do jego sypialni wkradł się Dean i powiedział mu:

- Wujku, bo my w salonie zrobiliśmy duże posłanie. Zawsze tak robimy, kiedy jest nam smutno i ja przyszłem* poprosić cię, żebyś położył się z nami dzisiaj. Oni też tego chcą, ale boją się o to poprosić.

I tak wylądował na podłodze, przygnieciony przez gromadę dzieciaków. Wczoraj postanowili, że dzisiejszy dzień dzieci spędzą w domu, potem będzie weekend, ale już od poniedziałku idą do szkoły, a on wraca do pracy.
Mężczyzna powoli pozbył się wszystkich kończyn leżących na jego ciele, a nienależących do niego i ostrożnie wstał. Odetchnął kiedy zauważył, że wszystkie dzieci nadal pogrążone są we śnie.

Podszedł do kominka na którym ustawione były zdjęcia, zdziwił się kiedy spostrzegł, że na jednym jest On sam trzymający Nathaniela na kolanach, a malutka Lilly spała mu w ramionach. Do ręki wziął fotografię na której Angie jest obejmowana przez Danny'ego, musiała być zrobiona niedawno, byli tacy szczęśliwi. Byli tak różni od siebie, ale w jakiś sposób potrafili się porozumieć i stworzyć szczęśliwy związek. House potrząsnął głową, spostrzegając, że wpada w melancholijny nastrój. Odstawił fotografię na miejsce i udał się do łazienki.

Był już wieczór, a House wreszcie mógł cieszyć się odrobiną spokoju. Siedział na wersalce w salonie, udając, że czyta książkę, choć tak naprawdę obserwował dzieci. Lilly pisała coś z zawzięciem w swoim różowym, pluszowym notesie. Thomas z Nathanielem i Danielem oglądali jakiś program w telewizji. Mikael siedział na podłodze, czytając książkę, a Dean rozkręcał zegarek elektroniczny. Willy za to spał sobie w najlepsze z głową na jego kolanach.
To było dziwne, właściwie wystarczająco dziwne było, to, że w tak krótkim czasie zdołał spamiętać wszystkie te imiona i jak do tej pory nigdy się nie pomylił. Najbardziej zadziwiający był jednak fakt, że dzisiejszego dnia wziął o połowę mniej Vicodynu, nie specjalnie, ale po prostu nie miał na to czasu, bo dzieciaki od rana nie dawały mu spokoju i co chwilę go wołały, spragnione jego uwagi.

- Wujek - Lilly podeszła do niego z katalogiem w ręce. - Popatrz na ten dom. Co o nim myślisz? - Spytała, siadając obok niego i podnosząc jego rękę i kładąc ją na swoje ramiona.

- Dziecko, czyś ty oszalało?! Przecież to wygląda jak domek dla lalek i jest r... różowe.

Dziewczynka zaśmiała się psotnie i przewróciła stronę w katalogu.

-­ Żartowałam. Tak naprawdę, to chodzi mi o ten dom.

House wziął do wolnej ręki katalog i przyjrzał się pokazanemu mu przez Lilly budynkowi. No cóż, robił wrażenie. Parterowy, z poddaszem, położony na wzgórzu, nieopodal lasu. Do tego miał nawet stajnie i wybieg dla koni. W środku jasny i przestronny.

-­ Ładny, ale cholernie drogi.

­- Cholernie to brzydkie słowo. - upomniał go Dean.

­- Przepraszam.

Daniel wstał sprzed telewizora, wziął coś z kredensu i podszedł do niego.

- Masz - powiedział podając mu kartę kredytową. - To mamy.

-­ Nie mogę tak po prostu wziąć jej pieniędzy – House uśmiechnął się mimowolnie.

-­ To poproś wujka Roy'a - stwierdził Mikael. - On zawsze nam daje dużo pieniędzy. Tobie też da, tylko musisz być grzeczny.

-­ Czyli nic prostszego – zaśmiał się mężczyzna. - Myślę, że musiałbym jeszcze odrobinę się skurczyć i zrobić sobie lifting twarzy.

-­ Co to jest lifting? – dopytywał się Dean.

-­ Lifting to takie naciąganie skóry, kiedy zaczyna się marszczyć.

-­ Dziwne - stwierdził chłopiec drapiąc się po głowie.

-­ Ludzie robią wiele różnych, głupich i dziwnych rzeczy.

-­ Na przykład?

-­ Dean! - krzyknęli jednocześnie Thomas, Lilly i Nathaniel.

-­ No co, ja chcę tylko wiedzieć.

-­ To może kiedy indziej – odpowiedział Thomas, także podchodząc do nich i zaglądając House'owi przez ramię do katalogu. - Moglibyśmy w niedzielę podjechać zobaczyć ten dom.

­- A dlaczego nie jutro? - chciał wiedzieć Dean.

-­ Bo jutro łobuzie, mam zajęcia przygotowawcze do akademii, Nathaniel ma zajęcia w szkole muzycznej, których nie może opuścić, a Lilly ma balet. Wy za to, jak się nie mylę mieliście jechać do wesołego miasteczka.

-­ Aaa... a jeżeli ktoś kupi przed nami ten dom?

-­ Myślę, że uzbieranie takiej kwoty trochę im zajmie, nie wszyscy mają do dyspozycji sześć pełnych skarbonek. - House uśmiechnął się przebiegle.

-­ A ty, to co? - spytała Lilly.

-­ Ja nie mam skarbonki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wercia214
J


Dołączył: 21 Lip 2008
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Paczyna

PostWysłany: Śro 9:57, 30 Lip 2008    Temat postu:

Tenebrae ...to, to jest boskie :hamster_inlove: !!!! no normalnie super !!
Czekam na następne rozdziały !! SmileSmileSmile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum PIERWSZE POLSKIE FORUM O JENNIFER MORRISON Strona Główna -> FanFiktion Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin